Lewicowo-liberalny Ciamajdan, Koronawirus i Pax Americana
Na początku 1939 roku Winston Churchill napisał list do pewnego amerykańskiego urzędnika, w treści którego znalazło się stwierdzenie: „Wojna zbliża się szybko. Będziemy w nią zamieszani i wy także. Będziesz tam kierował akcją, podczas gdy ja pozostanę tu na uboczu”. Ten sam urzędnik w trakcie zeznań przed komisją amerykańskiego Kongresu w 1919 roku stwierdził: „Do mnie należał decydujący głos […] co dostanie Armia czy Marynarka […] koleje […], czy Alianci; czy generał Allenby otrzyma lokomotywy, czy też mają one być skierowane do Rosji lub Francji […]. Prawdopodobnie nikt nie miał władzy równej mojej.”
Kim był ów wysoki urzędnik amerykańskiej administracji? Nazywał się Bernard Baruch i był on według dziennikarza brytyjskiego Timesa, Douglasa Reeda, najpotężniejszym człowiekiem świata pierwszej połowy XX wieku. Jak to możliwe, że po dziś dzień pozostaje on postacią raczej nieznaną szerszej publiczności, w tym wszelkiej maści teoretykom spisku, którzy jak mantrę, słysząc pytanie: kto rządzi światem, odpowiadają: Rockefellerowie i Rothschildowie? Sekret Barucha tkwił w tym, że „stał on zawsze z tyłu”, co jest znamienne dla grupowej strategii żydowskiej, której przedstawiciele „stojąc za plecami” marionetkowych polityków, realizują swoje etniczne interesy. Jak sam Baruch kiedyś przyznał jego sukces kierowania przez 50 lat polityką Stanów Zjednoczonych polegał na tym, że był on „ukryty w zaroślach […] i niewidzialny dla innych”. W rozmowie z syjonistycznym radykałem Benem Hechtem stwierdził on:
Jestem po waszej stronie; jedynie walką mogą Żydzi coś osiągnąć. Może mnie pan uważać za jednego z bojowników żydowskich, ukrytego w zaroślach ze sztucerem. Zawsze w ten sposób osiągam najlepsze rezultaty – niewidzialny dla innych.
Co jednak ma wspólnego szef wszystkich szefów kilku amerykańskich administracji z trwającymi obecnie w USA masowymi demonstracjami? Zapewne niewiele. Wspomniałem jednak tą postać, gdyż jego ojciec był członkiem pewnej organizacji, którą to żydowska policja polityczna, jaką niewątpliwie jest Liga Przeciw Zniesławieniu (Anti Defamation League) uznaje, za skrajnie „antysemicką”. Tak proszę państwa, ojciec Żyda Bernarda Barucha był członkiem Ku Klux Klanu. Może wydawać się to nieprawdopodobne, ale najpotężniejszy Amerykanin żydowskiego pochodzenia w okresie kiedy to wykluwało się amerykańskie imperium był członkiem „rasistowskiej” organizacji, która dąży do ograniczenia wpływów żydowskich w Stanach Zjednoczonych.
W poprzednim zdaniu tylko słowo rasistowska dałem w cudzysłów, chociaż tak naprawdę całe zdanie powinien ograniczyć tą parą znaków interpunkcyjnych, gdyż w jednej z publikacji loży B’nai B’rith możemy przeczytać:
Ku Klux Klan może stać się instrumentem postępu i dobroczynności, użytecznym zarazem dla kraju i jego obywateli.
Cesarski Czarnoksiężnik KKK H. V. Evans napisał do Adolfa Krause, wysokiego rangą masona z B’nai B’rith:
Każdy człowiek – czy to Amerykanin z urodzenia, czy naturalizowany, chrześcijanin czy żyd wedle wyznania, białej czy czarnej rasy – każdy człowiek, który zaciąga zobowiązanie wierności temu krajowi, bez zastrzeżeń i ukrytej myśli, który w pełni oddaje się jego sztandarowi, nie jest nieprzyjacielem Rycerza Ku Klux Klanu. […] Gdyby było dozwolone Żydowi przyjmować zaszczytne tytuły Zakonu Rycerzy Ku Klux Klanu można by powiedzieć, że jest on <Klansmanem> i że to on wsparł i przejawił praktyczny <Klanizm>.
Nie udało mi się ustalić z którego roku pochodzi ów list, którego fragment przytoczyłem, ale ponieważ wiemy, że Krause stał na czele B’nai B’rith w latach 1905-1928, możemy być niemal na sto procent pewni, że ma on już ponad 100 lat. Krótko mówiąc już 100 lat temu KKK ujawnił swoje prawdziwe oblicze, że jest on organizacją, której celem jest powszechne dobro Stanów Zjednoczonych i ich obywateli a nie prześladowanie tej czy innej mniejszości. Powinno to być zrozumiałe dla osób, którzy przeczytali książkę o historii KKK autorstwa Waltera Lynwooda Fleminga, w której to ów amerykański historyk utworzenie Ku Klux Klanu przypisuje masonowi Albertowi Pike’owi, generałowi Armii Konfederackiej oraz innym generałom południa z nim współpracującym. Jeżeli dodamy do tego, (posługując się informacjami ujawnionymi przez francuskiego dziennikarza Emmanuela Ratiera), fakt zawarcia tajnej umowy pomiędzy Najwyższym Zwierzchnikiem Dyrektoriatu Dogmatycznego masonerii Rytu Szkockiego, właśnie Albertem Pike’m a reprezentantem B’nai B’rith Armandem Levy’m o wzajemnym uznaniu, którą to podpisano 12 września 1874 roku w Charleston, to mamy już zarysowany pewien schemat podziału wpływów w państwie amerykańskim. A warto dodać w tym miejscu, że ojciec „szefa wszystkich szefów” Bernarda Barucha służył w armii Konfederatów w trakcie wojny secesyjnej jako chirurg, jego bracia, jak podaje wspomniany już wcześnie Douglas Reed, „czuwali ze strzelbami na poddaszach domów”, pilnując porządku publicznego wobec zagrożenia ze strony „murzynów rozpalanych alkoholem […] panoszących się po spokojnych ulicach miasteczek kraju plantacji” a jego dziadek był jednym z współzałożycieli Ku Klux Klanu.
Krótko mówiąc, zarówno anglosaska masoneria, ukryta pod postacią Ku Klux Klanu (którego założycielem był dziadek Bernarda Barucha a członkiem jego ojciec) czy innych tam „White Power”, którzy dążą do białej supremacji, jak i masoneria żydowska, której członkiem był Bernard Baruch dążą do jednego celu: do hegemonii amerykańskiej. Tak więc o kant stołu można rozbić fasadowe kłótnie wyborcze pomiędzy Demokratami a Republikanami czy pomiędzy nieoficjalnymi bojówkami obu tych ekip, sponsorowanymi przez George’a Sorosa ze strony Demokratów a braci Koch ze strony Republikanów.
Jak stwierdza to w jednym ze swoich artykułów paleokonserwatywny (teoretycznie izolacjonistyczny) Żyd Paul Gottfried:
Demokracja wykonawcza, o której tak często mówią nasi przeciwnicy, ma coraz mniej wspólnego z aktywnością prezydencką. Nie wymaga ona zdecydowanych prezydentów, lecz figurantów, którzy pozwolą odpowiednim strategom na przejęcie inicjatywy.” […] Nasi prezydenci stają się skandynawskimi monarchami, fotogenicznymi marionetkami dla menadżerskiej dyktatury.
Jednak nawet taki Gottfried, reprezentujący opozycyjną wobec koncesjonowanej prawicy i lewicy opcję paleokonserwatywną popiera sprawę Izraela i staje w opozycji do polityków takich jak Pat Buchanan. Krótko mówiąc, nawet izolacjonizm, opozycja wobec mainstreamowego interwencjonizmu ma w swoich szeregach agentów imperium, którzy będą dbali o interes państwa żydowskiego, które jak stwierdził to wspomniany wcześniej Douglas Reed, powstało po to, aby rządzić Stanami Zjednoczonymi. A ponieważ rządy takie nieuchronnie muszą prowadzić do światowej dominacji, gdyż tylko dominacja może podtrzymać „wyczerpany geopolitycznie Izrael” (jak określa go Gottfried), to w interesie każdej grupy politycznego mainstreamu i koncesjonowanej wobec niego opozycji, jest Pax Americana.
A protesty społeczne są jedynie nieuchronną konsekwencją utrzymywania światowej dominacji USA za wszelką cenę. W latach 70-tych Stany Zjednoczone przegrały wojnę w Wietnamie, w dużej mierze przez brak politycznej woli zwycięstwa, którą generowały protesty społeczne, będące w pewnym sensie konsekwencją rewolucji kulturowej, o którą zadbali ludzie reprezentujący zarówno amerykański establishment wywiadowczy (anglosaski) jak i interes żydowski. Mowa tu choćby o Teodorze Adorno czy Herbercie Marcuse, którzy to odpowiadają za „urabianie” amerykańskiej młodzieży w okresie powojennym. A kiedy antymilitaryzm i „lewackość” zaczęła iść w parze z antysyjonizmem i sprzeciwem wobec dbania przez USA o interes państwa żydowskiego, Adorno czy Horkheimer natychmiast zaczęli krytykować naszpryclowane alkoholem i narkotykami niemieckie i amerykańskie „dzieci kwiaty”, które ramię w ramię z Arabami organizowali antyamerykańskie manifestacje czy porywali izraelskie samoloty.
Porażka w Wietnamie, afera Watergate czy choćby brudy CIA, które wyszły na światło dzienne w latach 70-tych spowodowały kryzys amerykańskiego Imperium. To właśnie wtedy byli trockiści, którzy w marszu na Waszyngton szli ramię w ramię z murzynami, przekonfigurowali się na Nową Prawicę, odrzucili lewicowy antymilitaryzm i antysyjonizm i stali się najsilniejszą grupą nacisku, która dążyła nie tylko do ograniczenia ekspansji wpływów ZSRR, ale za czasów Reagana dała się poznać jako grupa, której celem było zniszczenie Imperium Sowieckiego i zapewnienie USA absolutnej dominacji w postzimnowojennym świecie. Oczywiście nie mogło się to obyć bez sprzeciwu społecznego i konieczności pacyfikacji tak owego.
W latach 80-tych administracja Reagana doszła do wniosku, że sowiecka obrona cywilna stoi na o wiele wyższym poziomie niż amerykańska Civil Defence. Toteż 3 grudnia 1981 roku Ronald Reagan, zapoznawszy się podczas posiedzenia Rady Bezpieczeństwa Narodowego ze smutnym stanem amerykańskich zasobów obronnych, zdecydował się na rozwój amerykańskiej obrony cywilnej. W swoim dzienniku napisał:
W tej chwili w wojnie nuklearnej stracilibyśmy 150 milionów ludzi. Sowieci mogli ograniczyć straty do mniejszej ilości niż podczas II wojny światowej.
W następnych miesiącach Federalna Agencja Zarządzania Kryzysowego i rząd rozpoczęły tajny program znany jako Projekt 908. National Program Office zwróciło się do FBI o pomoc w znalezieniu odpowiednich obiektów, znajdujących się poza zasięgiem uderzeń nuklearnych, w których można by ulokować ludność cywilną. Miały do tego posłużyć m.in. duże magazyny, warsztaty samochodowe, świątynie masońskie, kasyna, pola namiotowe, rozlewnie Coca Coli, sklepy meblowe czy wiejskie zajazdy.
Projekt 908 stał się kluczową częścią Kryzysowego Planowania Relokacji, programu z lat 80-tych, w który administracja Reagana miała zamiar zainwestować pomiędzy 1983 a 1989 rokiem 4 miliardy dolarów. Zgodnie z tym planem prawie 150 milionów Amerykanów – z całkowitej populacji wynoszącej 225 milionów miało zostać ewakuowanych z 400 amerykańskich miast „wysokiego ryzyka” do mniejszych miejscowości. Według szacunków Federalnej Agencji Zarządzania Kryzysowego około 65% z wspomnianych 150 mln można ewakuować w ciągu jednego dnia a 95% w ciągu trzech dni. Takie przedsięwzięcie mogło według FEMY zostać zrealizowane, gdyż atak nuklearny najprawdopodobniej nastąpiłby po okresie intensywnych napięć międzynarodowych.
Badanie agencji zarządzania kryzysowego, przeprowadzone w czasie, gdy administracja Reagana obejmowała urząd, ujawniło jednak wiele problemów z potencjalną ewakuacją ludności murzyńskiej, Latynosów oraz Azjatów. Zapewne nieprzypadkowo więc Ronald Reagan dyrektorem Federalnej Agencji Zarządzania Kryzysowego mianował Louisa Giuffrida, który jako pułkownik amerykańskiej armii w 1970 roku w US Army War College napisał pracę magisterską na temat przymusowego przeniesienia milionów czarnoskórych Amerykanów do obozów koncentracyjnych w przypadku sytuacji kryzysowej związanej z napięciami na tle rasowym. Co mogło wygenerować takie napięcia? Chociażby neoliberalna polityka gospodarcza administracji Reagana i cięcia socjalne, związane z przeznaczaniem dodatkowych miliardów dolarów z amerykańskiego budżetu na działalność wywiadowczą oraz zbrojenia, jako kluczowe elementy do pokonania Związku Radzieckiego w zimnowojennej konfrontacji.
30 czerwca 1982 roku przedstawiono części planu amerykańskiego stanu wojennego. Przedstawił je zastępca Giuffrida ds. narodowych programów gotowości, John Brinkerhoff. Kopię notatki uzyskał Miami Herald. Według niej ów dokument bliźniaczo przypominał plan zarysowany przez Giuffrida w jego pracy magisterskiej, gdzie wyartykułowano potrzebę aresztowania i przeniesienia 21 milionów Afroamerykanów do „miejsc gromadzenia” lub „obozów relokacji”.
Artykuł Miami Herald był pierwszym artykułem, w którym prasa głównego nurtu zajęła się tym tematem. Wcześniej sprawą scenariusza REX 84 (Readiness Exercise 1984) zajmował się między innymi prawicowy Liberty Lobby, który opublikował artykuł, w którym to sugerował, że w obozach koncentracyjnych Reagana mają zostać pozamykani ludzie wytypowani do tego przez żydowską ADL (Ligę Przeciwko Zniesławieniu). Było to zapewne aluzją do wpływów lobby żydowskiego, które de facto „z tylnego fotela” kontrolowało administrację Reagana. Mowa tu oczywiście o żydowskich neokonserwatystach, którzy po przeobrażeniu się z trockistów w antykomunistyczną lewicę, a następnie w nową prawicę, stali się zapleczem doradców kolejnych republikańskich prezydentów, począwszy od Nixona, przez Forda, Reagana, Busha seniora, Busha juniora aż po Donalda Trumpa.
Jednak kwestia konspiracji REX 84 była podnoszona przede wszystkim przez amerykańską lewicę wrogą Ronaldowi Reaganowi i jego prawicowej, bogobojnej i patriotycznej retoryce, którą ten zwierzchnik interesu żydowskiego stosował jedynie do skonsolidowania wokół swojej polityki konserwatywnego elektoratu i doprowadzenia do upadku antysyjonistycznego Imperium Sowieckiego, które to do ostatnich dni swojego istnienia blokowało emigrację Żydów do Izraela co blokowało dalszą ekspansję terytorialną tego kraju i rozwój jego potencjału gospodarczego poprzez świetnie wykształconych Żydów radzieckich, w przeciwieństwie do dużo gorzej wykształconych i mniej inteligentnych Żydów urodzonych w Izraelu lub ściągniętych tam z krajów Arabskich.
Jak podaje w swojej książce o operacji Most Dariusz Wilczak: 55% Żydów ściągniętych do Izraela z upadającego ZSRR lub już z nowo powstałej Federacji Rosyjskiej miało tytuł magistra, podczas gdy w Izraelu było ich jedynie 29%. 22% wśród nowych imigrantów stanowili absolwenci liceów, podczas gdy w populacji Izraela stanowili oni jedynie 14%. Te statystyki obrazują, że zniszczenie przez żydowskich neokonserwatystów, którzy kontrolowali politykę wojenno-wywiadowczą Ronalda Reagana spowodowało nie tylko upadek mocarstwa, które uzbrajało Palestyńczyków oraz wszystkie antysyjonistyczne reżimy na Bliskim Wschodzie i w Afryce Północnej ale również doprowadziło do zaludnienia Izraela wysoko wykwalifikowanymi pracownikami, czego skutkiem musiało być gwałtowne przyspieszenie rozwoju tego kraju. Jeżeli ktoś ma wątpliwości co do tego kto sterował wojennym gabinetem administracji Reagana, wystarczy spojrzeć kto był wtedy Sekretarzem Obrony oraz jego najbliższymi doradcami.
Pentagonem rządził wtedy radykalny syjonista Caspar Weinberger, potomek czeskich Żydów, którzy wyemigrowali do Wielkiej Brytanii a następnie do Stanów Zjednoczonych. Doradcą Reagana ds. Planowania Politycznego był Paul Wolfowitz, zagorzały zwolennik Izraela. Doradcą ds. praw człowieka był Elliot Abrams, doradcą Weinbergera ds. globalnej strategii w Pentagonie był Richard Perle, doradcą w US Information Agency (propaganda) był Norman Podhoretz, asystentem Weinbergera był Douglas Feith, członkiem sztabu planowania politycznego w Departamencie Stanu był Lewis Libby, doradcą Reagana podczas szczytów USA-ZSRR był Kenneth Adelman itd.
Tego typu „doradców” były dziesiątki, jednak łączyła ich jedna wspólna cecha: wszyscy byli Żydami, wszyscy byli neokonserwatystami, wszyscy byli silnymi stronnikami Izraela, wszyscy oni, pracując wspólnie, doprowadzili do upadku Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich, zapewniając Stanom Zjednoczonym absolutną hegemonię na ziemskim globie a państwu Izrael przedłużyli żywotność o następne kilkadziesiąt lat. A wszystkie mniej lub bardziej radykalne kroki w kwestiach gospodarczych czy społecznych, które doprowadziły do wrzenia wśród ludności, szczególnie tej mniej „zaradnej” zawodowo lub po prostu nie mającej zamiaru podjęcia pracy, skutkowały koniecznością planowania kryzysowego, tj. pozamykania niepokornych osobników w „obozach relokacji” czy jak kto woli w „miejscach gromadzenia”.
Sytuacja w której obecnie znajduje się Imperium Amerykańskie niewiele różni się od tej z lat 80-tych XX wieku. Również dzisiaj Stany Zjednoczone stoją wobec ryzyka utraty swojej mocarstwowej pozycji. Dzisiaj wrogiem numer jeden jest Chińska Republika Ludowa, a stało się tak z winy amerykańskich elit gospodarczych, które poprzez swoją pazerność i niepohamowany głód zysku przeniosły miliony miejsc pracy z USA do państw takich jak właśnie Chiny tudzież Meksyk, „zostawiając na lodzie”, (jak wyliczył to emerytowany generał US Army Robert Spalding, w wyniku wejścia Chin do Światowej Organizacji Handlu w USA zlikwidowano 13 mln miejsc pracy) 13 mln Amerykanów. Jeżeli doliczymy do tego 30 mln bezrobotnych, którzy stracili pracę w wyniku pandemii Koronawirusa, nie trudno się dziwić, że na ulicach amerykańskich miast będzie wrzeć.
Jednak jak się wydaję, amerykańskie służby, rozbudowane do granic możliwości, zespolone z potężnym aparatem inwigilacji panują nad sytuacją. Obecne protesty, jak można domniemywać, zostały wszczęte w celu przetestowania pewnych metod kontroli masowych demonstracji. To oczywiście tylko moja teoria spiskowa, nie poparta żadnymi dowodami, jednak jednorazowe „spuszczenie powietrza” ze zradykalizowanego, bezrobotnego, nabuzowanego Coca Colą, GMO oraz narkotykami społeczeństwa jest dużo lepszym rozwiązaniem dla elit niż spontaniczne, masowe protesty. Do takich rzecz jasna nie dojdzie, gdyż neoliberalna doktryna autorstwa Miltona Friedmana, wdrażana w USA od 50 lat doprowadziła do sytuacji w której podstawowa komórka scalająca ludzi pracy (a więc związki zawodowe) w USA niemal nie istnieje. Jak podaje w swojej książce Noam Chomsky, tylko 7% pracowników sektora prywatnego w USA posiada związku zawodowe. Jest to zgodne z ogólną polityką amerykańskich elit, gdyż Stany Zjednoczone są jedynym poważnym krajem na świecie, który nie ratyfikował podstawowego prawa Międzynarodowej Organizacji Pracy, która zezwala na swobodne zrzeszanie się a więc prawo do tworzenia związków zawodowych.
Wytworzenie tej sytuacji było kluczowe dla utrzymania władzy przez amerykańskie elity, wobec coraz to bardziej demokratyzującego się społeczeństwa amerykańskiego lat 60-tych i 70-tych. Oto fragment raportu Komisji Trójstronnej Rockefellera i Brzezińskiego z 1975 roku zatytułowanego „The Crisis of Democracy”:
Lata 60-te były świadkiem dramatycznego odrodzenia ducha demokracji w Ameryce. Dominujące tendencje owej dekady objęły kwestionowanie władzy istniejących instytucji politycznych, społecznych i ekonomicznych, wzrost powszechnego udziału i kontrolę tych instytucji, reakcję przeciw koncentracji władzy w kierownictwie rządu federalnego, na rzecz wzmocnienia władzy Kongresu oraz rządów stanowych i lokalnych, nowe zaangażowanie w ideę równości ze strony intelektualistów i elit, pojawienie się publicznych grup nacisku, większą troskę o prawa i zapewnienie mniejszością i kobietom możliwości uczestnictwa w polityce i gospodarce oraz wszechobecną krytykę tych, którzy posiadają lub zamierzają posiąść nadmierną władzę bądź bogactwo. Duch protestu, duch równości, impuls ujawnienia i likwidacji nierówności były powszechne. Tematy lat sześćdziesiątych obejmowały problemy demokracji Jacksona i skandalizujących progresistów; obejmowały idee i przekonania które tkwiły głęboko w amerykańskiej tradycji, ale które zwykle nie wzbudzały gorącego zaangażowania, jakie istniało w latach sześćdziesiątych. Owa dekada świadczyła o witalności idei demokracji i umocnienia demokratycznego egalitaryzmu.
Lata sześćdziesiąte były także świadkiem istotnego wzrostu innych przejawów aktywności obywateli w po-stad marszów, demonstracji, ruchów protestacyjnych i takich organizacji jak Wspólna Sprawa, grupy Nadera i grupy ochrony środowiska. Wzrost aktywności społeczeństwa odzwierciedlały znacznie wyższy stopień świadomości czarnoskórych, Indian, obywateli pochodzenia meksykańskiego, białych grup etnicznych, studentów i kobiet-wszystkie te grupy zmobilizowały się i zorganizowały w nowy sposób, aby osiągnąć to, co uważały za swój udział w działaniu…
Poprzednio bierne lub niezorganizowane grupy ludności podjęły wspólny trud ustanowienia prawa do posiadania możliwości, stanowisk, nagród i przywilejów, do których przedtem wedle ich mniemania nie miały prawa… [..]
…Istotą nagłego przypływu demokracji w latach sześćdziesiątych było podważanie istniejących systemów władzy, publicznej i prywatnej. Podważanie to, w takiej lub innej formie, objawiało się w rodzinie, na uniwersytecie, w biznesie, w publicznych i prywatnych stowarzyszeniach, w polityce, w rządowej biurokracji iw wojsku. Ludzie nie czuli już dawnego przymusu posłuszeństwa wobec tych, których poprzednio uważali za starszych, wyższych rangą, posiadających wyższy status, większe kompetencje czy zdolności… Autorytet oparty na hierarchii, kompetencjach i zamożności jest oczywiście sprzeczny z demokratycznymi egalitarnym charakterem czasów i w latach sześćdziesiątych wszystkie te elementy gwałtownie atakowano. [..]
…Smith kiedyś zauważył, że „jedynym lekarstwem na zgubne skutki demokracji jest jeszcze więcej demokracji”. Nasza analiza sugeruje, że zastosowanie tego lekarstwa w obecnym czasie mogłoby dolać oliwy do ognia. Natomiast niektóre dzisiejsze problemy rządu w Stanach Zjednoczonych biorą się z nadmiaru demokracji – „nadmiaru demokracji” w bardzo podobnym znaczeniu, którego użył David Donald, odnosząc się do konsekwencji rewolucji Jacksona, która doprowadziła do wojny secesyjnej. Potrzebujemy większego umiaru w demokracji.
Krótko mówiąc 50 lat neoliberalnej (neokonserwatywnej) rewolucji w USA było 50 latami tresowania amerykańskiego społeczeństwa, mającego tylko jeden cel: utrzymanie przez rządzące elity kontroli nad całą resztą społeczeństwa. Z każdym kolejnym rokiem, każdy kolejny prezydent Stanów Zjednoczonych uchwalał kolejne rozporządzenia wykonawcze, dotyczące magicznego hasła: bezpieczeństwa narodowego, które wraz z nadejściem ery George’a Busha juniora (kończącą epokę miękkiej polityki Clintona) urosło do rangi straszaka na każdego kto nie jest z nami (czyli jest z terrorystami). Od tej pory istnieje podział na naszych i wrogów (czyli terrorystów) a prawo wobec terrorystów, do grona których może zostać zakwalifikowany każdy nie zgadzający się z militarno-wywiadowczą machiną Imperium, jest egzekwowane bezwzględnie.
Donald Trump w wyniku masowych protestów ostatnich dni zapowiedział uznanie tzw. Antify za organizację terrorystyczną. Tylko głupiec może popierać tą decyzję, bez względu na to czy jest się prawicowcem czy też lewicowcem. Antifa jest organizowana i szkolona przez amerykańskie tajne służby a finansowana przez ich agenta George’a Sorosa, który ma w ścisłym establishmencie Donalda Trumpa kilku swoich wychowanków.
Delegalizacja Antify daje reżimowi bezpieczeństwa narodowego pretekst do delegalizacji każdej innej organizacji oraz stłumienia każdego protestu przez aparat państwa policyjnego. Jest to kolejny krok mający na celu niedopuszczenie jakiegokolwiek głosu sprzeciwu wobec jakichkolwiek działań amerykańskiego rządu, wyrażanego na ulicach amerykańskich miast. Do tak owej delegalizacji najpewniej nie dojdzie, gdyż reżimowi aparatu kontrwywiadowczego dużo łatwiej kontrolować organizację legalną, od tej działającej w konspiracji a przecież nie każdy Antifiarz ma wytworzone komprmateriały przez tajne służby, które służą kontrwywiadowi do szantażu i kontrolowania jego i jego organizacji.
Tak więc zapowiedzi Trumpa o delegalizacji tęczowych żołnierzy Sorosa to tylko tanie chwyty pod prawicową publiczkę, mające w roku wyborczym nabić mu kilka % poparcia w sondażach. Z resztą jak się wydaje murzyńsko-lewicowe protesty, które doprowadziły do społecznej destabilizacji wielu miast są na rękę Trumpowi i reżimowi partii Republikańskiej, gdyż obrazują do czego może dojść jak do władzy dojdą Demokraci i zaczną popuszczać kaganiec swojemu tradycyjnemu elektoratowi, który w czasach rządów Trumpa jest mocno poniewierany przez podległe mu służby i koncesjonowane przez neokonserwatywny reżim bojówki „skrajnej prawicy”.
Efekt Koronawirusowy nie będzie trwał jednak wiecznie. Jak przewidywał to na antenie TVP Info gen. Robert Spalding, były doradca Trumpa ds. Chin oraz człowiek neokonserwatywnego establishmentu Departamentu Obrony:
Koronawirus wpłynie negatywnie na wiarygodność Chin na następne kilka lat.
Dodał następnie:
Koronawirus i amerykańskie cła spowodują, że demokracje zachodnie zaczną się rozwijać w sposób, który nie był widoczny od końca Zimnej Wojny.
I jeszcze jeden fragment tej samej rozmowy w polskiej telewizji:
Koronawirus szansą dla rozwoju zachodnich gospodarek, coś czego kraje zachodnie nie robiły wspólnie od 3 dekad.
Krótko mówiąc, według tego oficera amerykańskiego wywiadu wojskowego epidemia Koronawirusa spowoduje, że kapitał zachodni zacznie odpływać z Chin a Chiny stracą wiarygodność. Ucierpi na tym popularność tanich acz solidnych chińskich towarów. Stany Zjednoczone będą za to mogły inwestować w krajach zachodnich, które zrujnowane gospodarczo epidemią Koronawirusa przyjmą amerykańskie inwestycję z otwartymi rękoma, niczym powojenny Plan Marshalla. Tak należy rozumieć stwierdzenie gen. Spaldinga, który na pytanie dziennikarza TVP o to czy cła wprowadzone na towary z Chin są elementem strategii powstrzymywania Chin, odpowiedział wprost, że cła mają odciąć Chinom dostęp do zachodnioeuropejskich i amerykańskich rynków kapitałowych. A Europa, wobec odcięcia rynku chińskiego, zacznie szukać bliższej kooperacji ze Stanami Zjednoczonymi, co jak zaznacza Spalding jest celem USA a Stany Zjednoczone mają około 2-3 lat na zniszczenie „Chińskiego Smoka”.
Tak więc protesty zgodnie z planem niedługo wygasną, bo zabraknie im paliwa, tłum rozejdzie się do domów a Trump wyjdzie z nich jako wygrany, dopisze sobie kilka % w sondażach i jesienią zapewni sobie drugą kadencję. Oczywiście do tego jeszcze daleka droga. Aby tak się stało, w celu podbicia słupków poparcia w Stanach Zjednoczonych musi dojść do kolejnych nietypowych wydarzeń typu zamieszki wszczęte przez Afroamerykanów czy tam inne islamskie zamachy terrorystyczne tak, aby Trump zamiast dawać ludziom pracę (w szczególności swoim białym wyborcom), której dać im przecież nie może, dał im chociaż trochę gwarancji bezpieczeństwa. „Jak ja się utrzymam u władzy na następne 4 lata to zmiażdże każdego terroryste, każde islamiste, każdego Afroamerykanina, dokonującego zamachu na naszą kochaną demokrację” … której w USA niestety coraz mniej…
Źródło: https://zmianynaziemi.pl/wiadomosc/lewicowo-liberalny-ciamajdan-koronawirus-i-pax-americana